poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rower marki Krokodyl Tajlandia, prowincja Sakaeo


Tajlandia. Prowincja Sakaeo.
Styczeń 2006.


Kilkudniowa rowerowa podróż z miasteczka Sakaeo najpierw do Khao Chakan, a potem do Parku Narodowego Pang Sida.


Lubimy te miejsca ze względu na wspaniałe widoki, jakie towarzyszą po drodze. Khan Chakan to mała osada u podnóża kilku malowniczych skał, które trochę przypominają mi Ojców pod Krakowem, ale tylko z daleka. Kiedy podjedzie się bliżej oczom ukazują się tysiące schodów, małp i malownicza buddyjska świątynka. Maja kocha tu być ze względu na małpy, ale trzeba uważać, bo bywają agresywne i nic nie robią sobie z ludzi. Działają całymi gangami i potrafią kraść nawet czapki z głów odwiedzających. Schody prowadzą wśród skał i wiodą do rozmaitych jam i jaskiń zamieszkiwanych przez nietoperze.


Park Narodowy Pang Sida, to zupełnie inne miejsce. Monumentalne i urzekające potęgą zieleni. Można tu wśród bujnej zieleni tropikalnego lasu nasiąkniętego wilgocią wodospadu naładować akumulatory.
 

Podziwiam Majkę za jej wytrwałość. Mimo swoich kilku latek i upałów przekraczających 40 stopni Celsjusza przeplatanych z ulewami pory deszczowej, nie marudzi i dzielnie znosi trudy podróży. Rozważamy kupno rykszy, żeby małe plecki nie musiały się męczyć na niewygodnym siodełku, a my nie musielibyśmy uzależniać jazdy od pór jej popołudniowej drzemki.

Kiedy przyglądam się śpiącej Mai, która leży na twardej ławce przydrożnego przystanku, na myśl przychodzą mi rozhisteryzowane, przypadkowo spotykane w młodości dzieciaki, których obraz przez długie lata skutecznie odwodził mnie od chęci posiadania potomstwa.


Do pokonania zaledwie 35 km, ale odczuwam je dotkliwie, bo nasze miejscowe rowery marki Crocodile nie są wyposażone w przerzutki. Marzą mi się niezawodne jednoślady, które tym razem zostały w Polsce. Namiot też ciężki i trochę gratów potrzebnych do kilkudniowego utrzymania w buszu. Chcąc nie chcąc ilość bagażu wzrasta, kiedy podróżuje się z maluchem. Pokonuję mozolnie każdy kilometr. Staram się nie rozmawiać, bo to jeszcze bardziej mnie męczy. Kiedy na horyzoncie pojawiają się pierwsze malownicze wzgórza przyspieszamy. Już niebawem staniemy u bram parku. Jedziemy, jak do siebie. Wszyscy nas tu znają, a Majkę traktują, jak maskotkę. Z radością rozbijamy obóz na wyznaczonym miejscu i zaraz udajemy się nad wodospad. Maja nie może doczekać się brodzenia w wodzie i "zwiedzania" lasu.