niedziela, 2 listopada 2025

Longyearbyen — brama do Arktyki, Spitzbergen - część II

 


Okolice portu w Longyearbyen to miejsce, gdzie historia osady, surowa natura i ślady dawnego przemysłu łączą się w jeden spójny arktyczny krajobraz. Nad brzegiem fjordu Adventfjorden, tam gdzie dziś cumują statki turystyczne, kutry badawcze i jednostki logistyczne, przez dekady tętniło życie oparte na węglu — surowcu, który zbudował tę osadę i nadał jej rytm na ponad sto lat.

Port jest położony na brzegu szerokiej, spokojnej zatoki, której wody nawet latem miewają kolor stalowy. To tu docierają zarówno statki z Tromsø, jak i jednostki zaopatrzenia utrzymujące codzienne życie archipelagu. Wokół panuje minimalizm: kontenery, magazyny, kilka biur portowych — a za nimi natychmiast zaczyna się otwarta tundra i góry. Widok na wodę jest panoramiczny: na horyzoncie widać potężne ściany gór Isfjordu, a w odpowiednim świetle — błękitne jęzory lodowców. Przy nabrzeżu można natknąć się na kutry badawcze, łodzie ekspedycyjne i niewielkie jednostki lokalnych operatorów. Nie ma tu tłoku ani hałasu — port pracuje, ale rytmem północnej, zrównoważonej codzienności.






Historia osady zaczęła się właśnie od węgla. Miasteczko zostało założone przez Amerykanina Johna Munro Longyeara, którego firma rozpoczęła eksploatację pierwszych złóż. Powstały pierwsze domy, magazyny, port i podstawowa infrastruktura. Po sprzedaży terenów Norwegom rozwijano kopalnie, poprawiano warunki pracy i rozbudowywano osadę. Przez dekady Longyearbyen było typowym „company town” — firmowym miastem, w którym wszystko należało do przedsiębiorstwa górniczego. Po II wojnie światowej — mimo trudnych warunków klimatycznych — górnictwo kwitło. Codzienność mieszkańców była związana z trzema działającymi kopalniami, szkołą, pocztą i sklepem prowadzonym przez firmę górniczą. W XXI wieku wydobycie stopniowo wygaszano, aż do całkowitego zakończenia prac w Longyearbyen. Dziś przemysł węglowy funkcjonuje już tylko jako część historii i kultury regionu.



 


Choć aktywne wydobycie węgla w Longyearbyen zakończyło się stosunkowo niedawno, ślady epoki górniczej są wpisane w krajobraz i widoczne niemal z każdego miejsca w mieście. Mine 2 - stoi na zboczu góry jak ogromna drewniana katedra przemysłu. Charakterystyczna konstrukcja o ciemnych deskach i oknach wygląda, jakby czas się zatrzymał. Mine 1 — najstarsza, zwana przez mieszkańców „American Mine”, została założona już w 1906 roku przez firmę Arctic Coal Company. Jej pozostałości znajdują się nieco wyżej na zboczu i są jednym z najcenniejszych zabytków przemysłowej historii wyspy. Oprócz kopalni, w krajobraz Longyearbyen wpisane są drewniane słupy i kabiny, które oplatają całą dolinę. Niegdyś służyły do transportu węgla z kopalń do portu. Dziś wyglądają jak scenografia do filmów grozy.


Longyearbyen jest niewielkie, więc najlepszym sposobem na jego poznanie jest po prostu wyruszenie pieszo wzdłuż głównej ulicy i bocznych dróżek prowadzących ku górom i ku fjordowi. Kolorowe domki, otwarta przestrzeń, cisza natury – wszystko tu sprzyja uważnemu odkrywaniu. Na pierwszy rzut oka Longyearbyen nie kojarzy się ze street artem, ale jeśli się dobrze rozejrzeć, można znaleźć kilka prac i rzeźb. Jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasteczka jest jednak drogowskaz wielokierunkowy stojący tuż przy lotnisku oraz słynny biały znak z sylwetką niedźwiedzia polarnego. Ostrzega, że za granicami miasteczka nie wolno poruszać się bez broni — ze względu na ryzyko napotkania niedźwiedzi.



 



Jednym z najbardziej urokliwych punktów spaceru jest Husky Café — mała, przytulna kawiarnia związana z lokalnymi psami zaprzęgowymi. Na ścianach wiszą zdjęcia psów pracujących w zaprzęgach, historie o ich codzienności, niekiedy także fragmenty sprzętu używanego do wypraw w tundrę. To miejsce spotkań mieszkańców i turystów. To miejsce spotkań mieszkańców i turystów. Można usiąść przy oknie, wypić gorącą czekoladę i patrzeć, jak za szybą powoli przesuwają się niskie chmury lub fioletowe światło arktycznego wieczoru.




Odwiedzając Spitzbergen nie zapomnijcie wysłać pocztówki! Już sam stempel pocztowy będzie niesamowitą pamiątką.




sobota, 1 listopada 2025

Longyearbyen — największa osada na Spitsbergenie

 


Longyearbyen — największa osada na Spitsbergenie — wita mnie surowym pięknem Arktyki, czystym powietrzem i poczuciem, że jestem na końcu świata. Jest otoczona górami o ostrych kształtach. Mieszka tu około 2500 osób, a populacja jest jedną z najbardziej międzynarodowych na świecie. Oprócz Norwegów można tu spotkać Polaków, Szwedów, Czechów, Austryjaków, Niemców, Islandczyków i wielu innych. Największą populację stanowią tu jednak Tajowie... Tutejsza społeczność jest młoda, aktywna i przyjeżdża zazwyczaj na kilka lat — mało kto osiada na stałe. Nie ma tu więzień, szpital działa w podstawowym zakresie, a nawet… nie wolno tu być pochowanym, bo wieczna zmarzlina nie pozwala na rozkład. Wszyscy żyją blisko natury i wzajemnie o siebie dbają — jak to na końcu świata.

Samolot ląduje na niewielkim lotnisku Svalbard Lufthavn Longyear, położonym nad fjordem Adventfjorden. Jest październik, ale już przy wyjściu z terminala widzę zaspy śniegu i znak przestrzegający przed niedźwiedziami polarnymi.

Do miasteczka kursuje dobrze zorganizowany autobus. Kierowca zatrzymuje się przy każdym hotelu i schronisku — nie trzeba znać adresu, wystarczy powiedzieć, gdzie się śpi. Przejazd trwa około 10 minut i pozwala oswoić się z arktycznym pejzażem: ośnieżone góry, brak drzew, błyszcząca woda fjordu i charakterystyczna drewniana zabudowa.



Turyści wysiadają w okolicy centrum, czyli przy ulicy Veien/Longyearbyen sentrum — tutejszej głównej arterii. Nie jest długa, ale tętni życiem. Mieszczą się tu małe kawiarenki, sklepy outdoorowe  (podobno z najlepszym wyborem sprzętu arktycznego na świecie), kilka restauracji, uniwersytet i centrum informacji turystycznej. Mimo godziny 14-tej, panuje mrok. Dwa dni temu rozpoczął się okres nocy polarnej, który zakończy się w styczniu. 



Jednym z najbardziej urokliwych miejsc jest Kościół Svalbardzki (Svalbard Kirke) — najbardziej na północ położona parafia luterańska na świecie. Budynek stoi na lekkim wzniesieniu i widać go z wielu punktów miasteczka. Jest skromny, drewniany, bardzo norweski — a w środku ciepły i przytulny, z miejscem, gdzie mieszkańcy spotykają się na ciasta, kawę i rozmowy. To przestrzeń, która bardziej niż religię podkreśla wspólnotę ludzi żyjących tak daleko od reszty świata.




Muzeum Svalbardu w Longyearbyen to idealne miejsce, by zrozumieć Arktykę zanim wyruszy się w tundrę. Niewielkie, nowoczesne, a przy tym niezwykle sugestywne — prowadzi odwiedzających przez tysiące lat historii archipelagu, pokazując zarówno życie ludzi, jak i fascynujący, surowy świat natury. 

Po przekroczeniu progu uderza półmrok i chłodne, niebieskawe światło. To zabieg celowy — ekspozycja ma oddawać wrażenie północnej nocy, śniegu, mgły i odległości. Zamiast klasycznych gablot jest tu dużo przestrzeni i naturalnych materiałów.

Muzeum prowadzi odwiedzającego przez chronologiczną i tematyczną podróż: od prehistorii i pierwszych zwierząt, po ludzi, kulturę i współczesność. Jeszcze zanim zobaczy się pierwsze eksponaty, czuć klimat miejsca zawieszonego między tundrą a oceanem. Jednym z największych fragmentów muzeum jest część poświęcona naturze. Można tu zobaczyć modele zwierząt w naturalnej skali - wśród nich renifery svalbardzkie, lisy polarne, foki, morsy, a nawet niedźwiedzie polarne. Zwierzęta ustawione są tak, jakby dopiero co wyszły z mgły lub lodowca. Dalej mikroświat tundry - porosty, mchy, niskie rośliny, które trwają tu mimo zimna i braku światła, a następnie wędrówki ptaków- pomiędzy gablotami znajdują się ptasie gniazda, jaja, pióra i mapy przelotów. 


W części marynistycznej zgromadzono przedmioty związane z dawną eksploracją i codzienną pracą ludzi północy. Szczególnie interesujące są rekonstrukcje dawnych stacji łowieckich – drewniane wnętrza z pryczami, narzędziami, futrami i bronią. Można wejść do środka i poczuć, jak wyglądało życie w samotnej chacie na końcu świata. Choć Svalbard kojarzy się głównie z surową naturą, muzeum świetnie pokazuje też życie tych, którzy zdecydowali się tu mieszkać. Muzeum prowadzi przez wiele epok, ukazując historię Svalbardu — od Wikingów po czasy współczesne.

Longyearbyen to miejsce, w którym natura pokazuje swoje najbardziej surowe, ale też najbardziej niezwykłe oblicze. Widoki są tu monumentalne, a roślinność — skromna i niska. Osadę otaczają góry, które są poszarpane, strome i pokryte śniegiem. Linie poziome dawnych warstw geologicznych układają się w charakterystyczne „prążki”.