Longyearbyen — największa osada na Spitsbergenie — wita mnie surowym pięknem Arktyki, czystym powietrzem i poczuciem, że jestem na końcu świata. Jest otoczona górami o ostrych kształtach. Mieszka tu około 2500 osób, a populacja jest jedną z najbardziej międzynarodowych na świecie. Oprócz Norwegów można tu spotkać Polaków, Szwedów, Czechów, Austryjaków, Niemców, Islandczyków i wielu innych. Największą populację stanowią tu jednak Tajowie... Tutejsza społeczność jest młoda, aktywna i przyjeżdża zazwyczaj na kilka lat — mało kto osiada na stałe. Nie ma tu więzień, szpital działa w podstawowym zakresie, a nawet… nie wolno tu być pochowanym, bo wieczna zmarzlina nie pozwala na rozkład. Wszyscy żyją blisko natury i wzajemnie o siebie dbają — jak to na końcu świata.
Samolot ląduje na niewielkim lotnisku Svalbard Lufthavn Longyear, położonym nad fjordem Adventfjorden. Jest październik, ale już przy wyjściu z terminala widzę zaspy śniegu i znak przestrzegający przed niedźwiedziami polarnymi.
Do miasteczka kursuje dobrze zorganizowany autobus. Kierowca zatrzymuje się przy każdym hotelu i schronisku — nie trzeba znać adresu, wystarczy powiedzieć, gdzie się śpi. Przejazd trwa około 10 minut i pozwala oswoić się z arktycznym pejzażem: ośnieżone góry, brak drzew, błyszcząca woda fjordu i charakterystyczna drewniana zabudowa.
Turyści wysiadają w okolicy centrum, czyli przy ulicy Veien/Longyearbyen sentrum — tutejszej głównej arterii. Nie jest długa, ale tętni życiem. Mieszczą się tu małe kawiarenki, sklepy outdoorowe (podobno z najlepszym wyborem sprzętu arktycznego na świecie), kilka restauracji, uniwersytet i centrum informacji turystycznej. Mimo godziny 14-tej, panuje mrok. Dwa dni temu rozpoczął się okres nocy polarnej, który zakończy się w styczniu.
Jednym z najbardziej urokliwych miejsc jest Kościół Svalbardzki (Svalbard Kirke) — najbardziej na północ położona parafia luterańska na świecie. Budynek stoi na lekkim wzniesieniu i widać go z wielu punktów miasteczka. Jest skromny, drewniany, bardzo norweski — a w środku ciepły i przytulny, z miejscem, gdzie mieszkańcy spotykają się na ciasta, kawę i rozmowy. To przestrzeń, która bardziej niż religię podkreśla wspólnotę ludzi żyjących tak daleko od reszty świata.
Muzeum Svalbardu w Longyearbyen to idealne miejsce, by zrozumieć Arktykę zanim wyruszy się w tundrę. Niewielkie, nowoczesne, a przy tym niezwykle sugestywne — prowadzi odwiedzających przez tysiące lat historii archipelagu, pokazując zarówno życie ludzi, jak i fascynujący, surowy świat natury.
Po przekroczeniu progu uderza półmrok i chłodne, niebieskawe światło. To zabieg celowy — ekspozycja ma oddawać wrażenie północnej nocy, śniegu, mgły i odległości. Zamiast klasycznych gablot jest tu dużo przestrzeni i naturalnych materiałów.
Muzeum prowadzi odwiedzającego przez chronologiczną i tematyczną podróż: od prehistorii i pierwszych zwierząt, po ludzi, kulturę i współczesność. Jeszcze zanim zobaczy się pierwsze eksponaty, czuć klimat miejsca zawieszonego między tundrą a oceanem. Jednym z największych fragmentów muzeum jest część poświęcona naturze. Można tu zobaczyć modele zwierząt w naturalnej skali - wśród nich renifery svalbardzkie, lisy polarne, foki, morsy, a nawet niedźwiedzie polarne. Zwierzęta ustawione są tak, jakby dopiero co wyszły z mgły lub lodowca. Dalej mikroświat tundry - porosty, mchy, niskie rośliny, które trwają tu mimo zimna i braku światła, a następnie wędrówki ptaków- pomiędzy gablotami znajdują się ptasie gniazda, jaja, pióra i mapy przelotów.
W części marynistycznej zgromadzono przedmioty związane z dawną eksploracją i codzienną pracą ludzi północy. Szczególnie interesujące są rekonstrukcje dawnych stacji łowieckich – drewniane wnętrza z pryczami, narzędziami, futrami i bronią. Można wejść do środka i poczuć, jak wyglądało życie w samotnej chacie na końcu świata. Choć Svalbard kojarzy się głównie z surową naturą, muzeum świetnie pokazuje też życie tych, którzy zdecydowali się tu mieszkać. Muzeum prowadzi przez wiele epok, ukazując historię Svalbardu — od Wikingów po czasy współczesne.
Longyearbyen to miejsce, w którym natura pokazuje swoje najbardziej surowe, ale też najbardziej niezwykłe oblicze. Widoki są tu monumentalne, a roślinność — skromna i niska. Osadę otaczają góry, które są poszarpane, strome i pokryte śniegiem. Linie poziome dawnych warstw geologicznych układają się w charakterystyczne „prążki”.




















