piątek, 26 kwietnia 2013

Jak nie zawał, to...


Z Dziennika podróży przez Afrykę. Tanzania - c.d.

- Skorpion mnie ugryzł - mówi wreszcie Krzysiek i dalej się nie rusza.
- Co?! – nie wierzę w to, co słyszę. – Jak?! Gdzie?! – krzyczę. Ogarnia mnie panika i przerażenie. Nie wiem, czy w porównaniu z zawałem to lepsza wiadomość, czy gorsza? Krzysiek odsłania rękę i wskazuje miejsce na klatce piersiowej. Obszar dziesięciu centymetrów pokrywa okrąg „gęsiej skórki”. Biegnę do John’a. Moje wrzaski odciągają go od naprawy pompy. Nie mogę się zdobyć na spokojną relację, ale na szczęście, on dobrze zna angielski i w mig rozumie, o co mi chodzi. Łapie mnie za ramiona, gwałtownie potrząsa i mówi spokojnie:
- Niech się pani uspokoi! Niech się pani uspokoi! To nic groźnego! Nic groźnego! Rozumie pani?
Jego opanowany ton i krzepiące słowa z dużą dozą skuteczności studzą przejaw mojej paniki.
- Jak to „nic groźnego?!” – mówię ni to do niego, ni do siebie.
- Skorpion?! Nic groźnego?! – mamrotam, jak w letargu.
John uśmiecha się serdecznie i tłumaczy, że jad tego gatunku skorpionów nie jest śmiertelny, czego dowodem ma być on sam, ofiara wielokrotnych ukąszeń.
Biegnę poinformować Krzyśka, aby oszczędzić mu nerwów. Przyjmuje wiadomość z nieskrywaną ulgą. Czuje duży ból w miejscu ukąszenia, skóra nadal jest zmieniona, ale odchodzi przerażająca świadomość rychłej śmierci.
Jestem zła na siebie, że za mało przygotowałam się do tej podróży. Powinnam wiedzieć wszystko o potencjalnych zagrożeniach lub ich braku!
W między czasie przybiega John z sakiewką, którą wypełnia żółta maź. Jest to jakiś lokalny medykament na uśmierzenie bólu. 

W dniu odjazdu przyjeżdża chłopczyk ze skrzynką na bagażniku roweru i przywozi… butelkę Coli. John dotrzymał słowa!