środa, 5 lutego 2014

Fochy, wilki i mnisi.


Marsz do klasztoru Sapara. 

Wracając do miasteczka Akhaitsikhe, to jego główna ulica nie urzeka swym wyglądem (nie licząc widoku na górujący nad miastem, wspominany już, fort.) Niemniej jednak można tu poczuć klimat codziennego życia gruzińskiej prowincji. By jeszcze lepiej wczuć się w atmosferę, wieczorami zapuszczamy się w boczne uliczki.
Uwielbiam zwiedzać miasteczka, pod kątem ich architektury, urbanistyki, układu przestrzennego, a także podpatrywania mieszkańców. Pozostała część Rodzinki na Szlaku – niekoniecznie. Głowa rodziny woli dzicz, las, góry i naturę, a najmłodsza przedstawicielka… - cóż, od czasu do czasu, dochodzi do głosu potrzeba telewizyjno-komórkowa.

Feralnego poranka wszyscy wstają z nastawieniem na własne „JA”, forsując swoją wizję dnia.
Ostatecznie pada na plan Krzyśka, na który przystaję ostatnią wolą zdrowego rozsądku. „Nie będę przecież tracić całego dnia na łażenie po mieście, co mogę przecież zrobić dodatkowo, wieczorkiem.” Mimo takiego wpływania na podświadomość, nie mam humoru. Przechodzę właśnie „włóczęgowski kryzys” typu: DLACZEGO NIE POJECHAŁAM NA WCZASY W HOTELU Z BASENEM?!
Maja ma „focha” na całego, kiedy dowiaduję się, że plan zakłada przejście 12 km szlakiem górskim do klasztoru w Sapara. Najwyraźniej też dopadł ją kryzys, który zdarza się w pierwszych dniach każdej „koczowniczej” wyprawy.

Początkowo idziemy z nosami na kwintę. Wiem, że powinnam wlać w dziecko iskrę zapału, ale mi się nie chce. Krzysiek się wścieka, że „możemy nie iść wcale, proszę bardzo!” 

Minąwszy miasteczko i jego przedmieście dochodzimy do skrętu. Asfaltowa szosa wije się przez pola, dochodzi do wioski, aż wreszcie kończy się ustępując miejsca błotnistej drodze. Ta, łagodnie zaczyna się wznosić. Coraz ładniejsze widoki. Na krótką chwilę wychodzi słońce. Złe humory pryskają, niczym bańki mydlane, a miny się rozjaśniają, jak niebo. Wiem, jak bardzo bym żałowała, gdybym tu nie przyszła! Krajobraz staje się niewyobrażalnie piękny.








Po dwóch godzinach marszu spotykamy dżipa z dwoma popami. Tłumaczą, iż jadą do wsi z drewnem i radzą byśmy się zabrali z nimi, a potem razem pojechali do monastyru. Odradzają dalszy marsz, ze względu na widziane w tym tygodniu wilki. Przystajemy na propozycję.
W drodze powrotnej zabieramy przyczepę z beczką wody ze studni. Dżip zwinnie pokonuje zaśnieżone serpentyny. Przyczepa kiwa się na wszystkie strony. Chwilami serce podchodzi mi do gardła, bo oczyma wyobraźni widzę, jak ściągnie nas w przepaść.








Ostatecznie dane nam jest ujrzeć wspaniały klasztor w niesamowitym miejscu. Jego powstanie datuje się na IX wiek, ale znaczna rozbudowa, na polecenie gubernatorów  Akhaitsikhe – Sargis i Beka Jakeli (ojca i syna), przypada na XIII i XIV wiek.
Kompleks położony jest nad urwiskiem i składa się z trzech cerkwi: Św. Stefana, Wniebowzięcia Maryi oraz największej pod wezwaniem Św. Saby, gdzie zachowały się oryginalne XIV-wieczne freski. Nad całością górują ruiny fortu. W okresie okupacji sowieckiej klasztor zamieniono na obóz pionierski. Mnisi powrócili tu dopiero w latach 80-tych XX wieku.









Spotkani po drodze zakonnicy proponują nam poczęstunek, oraz odwiezienie do punktu, skąd nas zabrali. Nie uśmiecha nam się spotkanie wilka, więc z radością się zgadzamy. Szczególnie Maja, gdyż każde podwiezienie oznacza krótszy marsz.