Czekając na otwarcie drogi z Kazbegi, „zyskujemy” jeden
dzień i wybieramy się na pieszą wędrówkę do oddalonej o 8 km wioski Sno. Wiemy
o niej tylko tyle, że jest pięknie położona, w niewielkiej dolinie nad rzeką. W
istocie, już po drodze widoki zapierają dech. Pogoda się poprawiła i tego dnia,
od rana mamy słońce, ale temperatura nie zachęca do spaceru.
Idziemy główną drogą wylotową ze Stepanstsmida. Otaczają nas
wspaniałe szczyty pokryte śniegiem. Dwie godziny marszu. Na drodze żywego
ducha. Żadnych knajpek, sklepów. Nic. Bajkowa kraina pani Zimy… Piękna,
dostojna i nieprzystępna zarazem.
Na drodze przed wioską Sno widzimy wielkie kamienne głowy.
Dziwnie wyglądają wśród majestatycznych szczytów. Jakby nad czymś dumały. Nie
ma żywej duszy, aby spytać, kogo przedstawiają? Z daleka majaczy wieża dawnej
twierdzy i bryła małego zgrabnego kościółka. Nie jest zabytkowy, ale prezentuje
się ciekawie. Obok pomnik. Krzysiek z Majką wdrapują się na twierdzę. Mi jest za zimno, by
porywać się na taki „wyczyn”. Na moście, gdzie na nich czekam, spotykam dwóch jegomości
w gumowcach. Zasięgam języka w sprawie kamiennych głów przy drodze. Moi
rozmówcy są jednak na tyle wstawieni, że bełkocą coś o pisarzach i poetach.
Może zatem pomniki upamiętniające gruzińskich wieszczów?
W drodze powrotnej jest tak zimno, iż czuję, jakby z każdą
minutą odmarzał mi kolejny fragment ciała. W tej chwili nie zazdroszczę panu
Kamińskiemu zdobycia bieguna, a nawet mu współczuję. Tam to dopiero musiało
dawać w kość! Reszta rodzinki wmawia mi, że nie wcale nie jest tak źle, a moje
wychłodzenie na pewno zapowiada grypę. Zapowiada, czy nie, jeszcze NIGDY w
życiu, nie czułam takiego zimna. No, może przy malarii w Afryce, ale wówczas
trzęsło mną „tylko” od środka, a teraz
także od zewnątrz!
Jako główny fotograf odpowiadam za zdjęcia, ale w tej chwili
mam gdzieś wszystkie widoki i fotki razem wzięte. Nie mam siły utrzymać aparatu,
bo ręce mi dygocą. Marzę jedynie o powrocie i opatuleniu się w kochany śpiworek…
Na mój widok, kochana starsza Pani, u której nocujemy
wyjmuje piersiówkę polskiej żołądkowej, na co Krzysiek tłumaczy, że „żona nie
pieje”. Pije, nie pije, z pocałowaniem w rączkę wlewam do gardła seteczkę!
Pierwszy raz w życiu haust „gorzały”, a jaki zbawienny! Wtaczam się po schodach
na pięterko, otwieram pokój, by rzucić się w objęcia Morfeusza, a tu szaro,
kłęby dymu i smród na całe Kazbegi! Lecę po gospodarzy. Okazuje się, że to
TYLKO nasza rosyjska współlokatorka od rapu, zostawiła na gazowym grzejniku
plastikowy but od snowboard’u… Hmm…
Pokój nadaje się do zamieszkania po półgodzinnym wietrzeniu w solidnym przeciągu. Mam wrażenie, że po ścianach hula wiatr. Nie wytrzymam! Chyba pójdę do starszej Pani po kolejną
seteczkę…
Resztę wieczoru spędzam sam na sam ze śpiworkiem. Kochany
Fiord Nansen… Jaki cieplutki…