Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Laos. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Laos. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 listopada 2013

Wodospad Kuang Si, Laos

 Kolejny dzień i kolejna przeprawa przez Mekong. Wracam do Luang Prabang, by stamtąd dostać się do wioski Long przy wodospadzie Kuang Si. Z Luang Prabang trzeba pokonać około 30 kilometrów na południe. Kuang Si to trzypoziomowy wodospad z licznymi, płytkimi basenami i niewiarygodnie turkusową wodą. Leży na jednym z wiecznie zielonych wzgórz. Udaje mi się znaleźć nocleg w bardzo przyjaznym hosteliku, którego drewniane chatki rozlokowane są praktycznie u podnóża wodospadu. Jestem zachwycona atmosferą tego miejsca. Mogłabym zostać tu zawsze i żywić się wyłącznie papajami, których jest tu pod dostatkiem. Wioskę otaczają także plantacje bananów. Wszędzie unosi się ich "lepki" zapach. Każdy, kto "zabłądzi" w te strony, powinien odwiedzić także pobliską jaskinię, do której prowadzi malownicza dróżka przez dżunglę.   















Rejs po Mekongu z Luang Prabang do Pak Beng

 Kolejnego dnia opuszczam przepiękne Vang Vieng i ruszam autobusem dalej na północ, do ujścia rzeki Nam Khan, znajdującego się przy Luang Prabang - do 1975 roku będącego stolicą Laosu. Tutaj muszę przesiąść się na prom kursujący po Mekongu, którą dopłynę w okolice wioski Pak Beng. Podczas całodziennego rejsu widoki zapierają dech. Mogę do woli przyglądać się powolnemu życiu mieszkańców nadrzecznych wiosek. Co jakiś czas zatrzymujemy się przy malutkich przystaniach, by wysadzić lub zabrać pasażerów. Drewniane promy obsługujące tę trasę przypominają gigantyczne czółna. Są zadaszone plandekami, by osłaniać przed słońcem, czy ewentualnym deszczem w porze deszczowej. 






Pak Beng wita mnie promieniami zachodzącego słońca oraz rzeszą przedstawicieli rozmaitych hotelików, którzy zapraszają na nocleg. Decyduję się na jedno z zaproszeń i wynajmuję pokój z widokiem na rzekę w maleńkim guest-housie położonym przy głównej ulicy. "Naganiacz" prowadzi mnie do drewnianej recepcji, gdzie otrzymuje prowizję za przyprowadzenie gościa, czyli mnie. Czym prędzej zostawiam w pokoiku plecak i ruszam na wieczorny spacer po wiosce. Po zachodzie słońca przysiadam na ławeczce przy jednym ze sklepików. Piję wszędobylską Colę i delektuję się chwilą.

Następnego dnia od rana penetruję okolicę i chłonę atmosferę wioski. Mieszkańcy zatrzymują się na pogawędki. Jest bardzo rodzinnie. Korzystam z propozycji przeprawienia się na drugi brzeg, by odwiedzić ośrodek ochrony słoni. 










Podróż na północ od Vientiane - Vang Vieng, Laos

 

Z samego rana wyruszam autobusem z Vientian do malowniczej wioski Vang Vieng. Leży ona ponad 120 km na północ od stolicy, nad rzeką Song. Mały autobusik dzielnie pokonuje nierówną drogę wiodącą głównie przez gęsty, wiecznie zielony las oraz niewielkie skupiska ludzkie. 

Laos może poszczycić się wielką różnorodnością etniczną. Według miejscowych, zamieszkuje go około 130 grup etnicznych. Jedną z największych jest lud Hmong, który wciąż żyje według dawnych zwyczajów. Kobiety zajmują się tkactwem i hafciarstwem, a ich stroje zachwycają bogactwem pięknego haftu krzyżykowego. Często można je spotkać w miasteczkach, wioskach, na targu czy autobusie. 

Vang Vieng, mimo sporej rzeszy odwiedzających je turystów jest piękne. Zielone, otoczone wapienno krasowymi skałami i bardzo niecywilizowane. Coraz mniej takich miejsc można spotkać na świecie. Drogę do hostelu pokonuję motorową rykszą wzdłuż rzeki. Mijam proste domostwa, zabudowania szkoły, bogato zdobione świątynie oraz bogatą roślinność. Jest gorąco i bardzo wilgotno. 

W Vang Vieng zatrzymuję się dwa dni. Czas poświęcam na przyglądaniu się codziennemu życiu mieszkańców. Kluczę ulicami wśród straganów, sklepików, świątyń i domków duchów, które sucie obdarowywane czuwają nad pomyślnością ich opiekunów. Spora część życia koncentruje się nad rzeką. Kilka razy muszę pokonać wiszący nad nią bambusowy mostek, który przy każdym kroku niemiłosiernie trzeszczy i delikatnie się kołysze.














Stolica Laosu Vientiane i atmosfera dawnych czasów


Kolejny raz dane jest mi przekraczać granicę między Tajlandią i Laosem w Nong Khai. Tym razem towarzyszy mi jedynie Maja. Rankiem, jeszcze w tajskim Nong Khai, po raz kolejny idziemy do Sala Keoku – ciekawego miejsca z mnóstwem rzeźb przedstawiających wizerunki bóstw hinduskich, buddyjskich oraz pomniki świeckie. Najwyższa figura Buddy mierzy 25 metrów wysokości! Cały zespół nie jest zabytkowy, gdyż powstał w latach 70-tych XX wieku, ale warty odwiedzenia, zwłaszcza z dzieckiem, które zapewne zaciekawi się intrygującymi rzeźbami.


Koło południa przekraczamy granicę z Laosem. Mieszkańcy są pogodni i pozdrawiają nas na każdym kroku, co jak zawsze w takich wypadkach, wróży miły pobyt. Od granicy na moście przyjaźni do centrum stolicy – Vientiane pozostaje 30 km. Drogę tę można pokonać lokalnym autobusem, lub rykszą motorową. 



Vientiane oznacza Miasto Drzewa Sandałowego, jest bardzo przyjemna, niewielka i nie sprawia wrażenia stolicy. Dla mnie jest, po prostu, NIEPOWTARZALNA! Czas wydaje się tu stać w miejscu od czasów francuskiej kolonii.






W XIX wieku Vientiane należąc do Indochin Francuskich, była stolicą protektoratu. 
Na ulicach do dziś dają się zauważyć wpływy architektury kolonialnej. 
Dopiero w 1954 roku Laos stał się niepodległym państwem, ale już w rok później komuniści laotańscy pozostający pod wpływem Wietnamu utworzyli Laotańską Partię Ludową. Na wiele lat państwo zostało zamknięte i praktycznie odcięte od świata. Dopiero w 1992 roku otwarto granice z Tajlandią i unormowano stosunki z Chinami. Obecnie jedyną legalną partią polityczną w Laosie jest Laotańska Partia Ludowo-Rewolucyjna z prezydentem na czele. Na urzędach użyteczności publicznej wciąż wiszą czerwone flagi z sierpem i młotem.
Ponad 60% ludności wyznaje buddyzm, a ponad 30% to animiści.
Charakterystyczną budowlą w mieście jest Brama Zwycięstwa poświęcona ofiarą walki z Francuzami o niepodległość kraju. Ze szczytu rozciąga się widok na stolicę.





 
Nad Mekongiem, po zachodzie słońca rozkłada się nocny targ z wyrobami miejscowego rękodzieła. W namiotach można się również posilić przysmakami lokalnej kuchni. 
W naszej dłuższej drodze przez Azję, stęskniliśmy się za europejskim jedzeniem. Vientiane jest rajem dla naszych żołądków, gdyż na ulicznych wózkach sprzedawane są francuskie bagietki. Cieplutkie z serem i warzywami. Zastanawiamy się nawet, czy przez owe rarytasy, nie przedłużyć pobytu w laotańskiej stolicy, ale zew przygody wzywa.