sobota, 19 października 2013

Koń też człowiek



Mamy konia! Konia polskiego. Jako potomek dzikich tarpanów, które wyginęły w VIII wieku, żyjących w europejskich lasach na wolności, jest to rasa wytrzymała, nieprzystosowana do chowu stajennego i dobrze znosząca najtrudniejsze warunki pogodowe. Jest piękny. Szary z ciemną grzywą i charakterystyczną pręgą wzdłuż grzbietu.

Nie mamy go z przypadku. Marzy się nam, bowiem, powrót do turystyki pieszej, jaką kiedyś czynnie uprawialiśmy. Zgoda, było to dawno, gdy jeszcze nie odkryliśmy zalet rowerów, czy rykszy, ale dobrzy byliśmy w te klocki!  Na pierwszą włóczęgę wypuściliśmy się piechotą z Częstochowy do Krakowa szlakiem Orlich Gniazd. Z ekwipunkiem na plecach i wygodnych butach. Teraz jest Maja, więc trudno liczyć na 20-30 km dziennie, ale jest też KOŃ! Eureka! Czyli Maja i bagaż na koniu, my – pieszo. Sielanka! Szkopuł w tym, że brakuje pieszych szlaków turystycznych, przy których - w pieszym dystansie - znajdowałyby się stadniny koni, czy gospodarstwa agroturystyczne ze stajniami. Nasz koń i owszem, stajni nie potrzebuje, ale w zwykłych hotelach, pensjonatach, czy przystosowanych do przyjmowania turystów dworach i pałacach, nie przystoi „parkować” konia! Oczywiście nie mówię tu o miastach, bo trudno wymagać od hotelu przy takiej, czy innej starówce „przenocowania” konia. Mam raczej na myśli malownicze wioski, gdzie hotele i dwory posiadają łąki i parki. A na dodatek koń w podróży samowystarczalny jest, bo wiezie swoje racje żywnościowe i trawników przez nockę nie wykosi. A kupę do worka to i koniska na Krupówkach zrobić potrafią J
Skoro w dzisiejszych czasach goście z pieseczkami są wpuszczani nie tylko do hoteli, ale nawet do muzeów i galerii, nie widzę powodu, by nie obsługiwać klientów z inwentarzem o większym gabarycie. J


Robię test. Dzwonię do hotelu „X”. Rezerwacja przebiega miło i sprawnie, do momentu, gdy nie pada zapytanie o możliwość „noclegu” konia na parkanie i ewentualną opłatę za parking. Konsternacja w słuchawce.
- Ale jak to konia?! Żywego konia?!
- Naturalnie, że żywego. Z martwym byśmy nie podróżowali. Niedużego konia polskiego. Rozumie pani, taki mniejszy niż tradycyjny koń, ale większy niż kuc.
Cisza. Po czym:
- Nie wydaje mi się byśmy mieli tego typu ofertę… - odpowiada pani i odkłada słuchawkę. W jej głosie słyszę wyraźną nutę współczucia dla mojej domniemanej choroby psychicznej… J

Czyżby w XIX wieku koń nie był już utożsamiany ze środkiem transportu? Jedynie wyścigi, szkółka jazdy, albo mini-zoo? Bo w polu też już raczej. Wszak, dzieciaki w trzeciej klasie nie wiedzą, co to pług. Oj, pardon – jeden wiedział!
Boję się pomyśleć, co będzie za kilkadziesiąt lat. Koń na etykiecie salami, albo na Body Exhibition? ;)