Podczas jednej z podróży przez Tunezję skupiliśmy się jedynie na fragmencie obejmującym pustynne oazy na południu. Nasz wyjazd przypadł na styczeń, kiedy
w północnej części kraju panuje chłodnawa zima charakterystyczna dla klimatu
śródziemnomorskiego.
Na południu można w tym czasie spodziewać się cieplejszego
klimatu, zwłaszcza w rejonach pustyni, ale trzeba pamiętać o dużych różnicach
temperatur między dniem, a nocą, zwłaszcza, jeśli mamy zamiar spać w namiocie.
Naprawdę przydadzą się ciepłe śpiwory!!!
Niestety tym razem i na południu dni były dość zimne, a noce, to
już zupełnie zimowe.
Pierwszy dzień poświęciliśmy na krótka aklimatyzację w
Sousse. Nieco czasu spędziliśmy w zabytkowej medinie oraz w dawnym arabskim
domu, który został udostępniony do zwiedzania. Przepych pomieszczeń
mieszkalnych właściciela, jego żon i dzieci przyprawiały o zawrót głowy. Maja
stwierdziła, że tak wyobraża sobie pałace księżniczek J Z
tarasu na dachu domu rozciąga się przepiękny widok na całe miasto.
Z Sousse przejechaliśmy pociągiem do Gabes przez Sfax. Z Gabes
czekała nas przeprawa do Kebili i dalej do przepięknej oazy Douz nazywanej
Bramą Pustyni. Droga wiedzie wzdłuż słonego jeziora Szott El Dżerid i dostarcza
przepięknych widoków. Pokonywaliśmy ją „na raty”.
Douz jest niesamowite. Na uliczkach przesypuje się piasek
Sahary, unosi się zapach daktyli i kursują wielbłądy. Jakby przed wiekami czas
zatrzymał się tu w miejscu.
Ulokowaliśmy się w maleńkim hoteliku z widokiem na Saharę. Gospodarz
bezustannie zaopatrywał nas w placki chlebowe, jakby wiedział, że stanowią one
naszą główną dietę w krajach Afryki Północnej. J Do tego
owoce, pomidory i obowiązkowa herbata miętowa.
Pierwsze kroki w Douz skierowaliśmy do gaju palmowego leżącego
na obrzeżach oazy, by po dwudziestu minutach ujrzeć fragment Saharę w całej
okazałości. Bezkresna i tajemnicza. Morze złotego piasku, na które można gapić
się godzinami rozmyślając nad sensem istnienia.
Upajaliśmy się chwilą
przez dobrą godzinę. Potem trzeba było „wynegocjować” wielbłądy za dobrą cenę i
ruszyć na przełaj piasków. Po trzech godzinach „rajdu” na trzy wielbłądy przez
pustkowia Wielkiego Ergu Wschodniego zaczął mnie boleć tyłek i kręgosłup, ale
okazało się, że dotarliśmy do Wielkiego Szottu, czyli największego słonego,
bezodpływowego jeziora na Saharze (Szott El Dżerid) ) - ok. 6 tysięcy km2.
Panują tu specyficzne warunki klimatyczne ze średnimi rocznymi opadami
nieprzekraczającymi 100 mm i temperaturami dochodzącymi do 50oC. Sprawia to, że
latem woda w jeziorze wysycha, a na jego powierzchni tworzy się spękana solna skorupa.
Tego dnia nie mieliśmy szczęścia do upalnej pogody, bo niebo
zakrywała gruba warstwa chmur, ale w jeziorze wody nie było.
120 km na północny zachód od Douz znajduje się miasteczko
Tozeur, a kolejne 65 km na północ od Tozeur - trzy malownicze górskie oazy
Szebika, Tamerza i Mides.
W Tozeur uznawanym za stolicę całego regionu El Dżerid trzeba
zostać przynajmniej dwa dni, gdyż miasteczko ma w sobie pewną magię. Już sama
architektura posiadająca ciekawe elewacje w postaci niezliczonej ilości
glinianych i białych cegiełek tworzących najrozmaitsze wzory geometryczne,
sprawia, że nad oazą unosi się jedyny w swoim rodzaju klimat arabskiej
egzotyki. Do tego Berberyjki w czarnych strojach szczelnie okrywających całą
postać, ośle zaprzęgi na zakurzonych uliczkach i niespieszne życie mieszkańców
toczące się przed domostwami.
Swą sławę Tozeur zawdzięcza jednak głównie wspaniałemu gajowi z
ponad dwustoma tysiącami palm, które rodzą najlepsze w Tunezji daktyle. Miejsce
to warte jest odwiedzenia nie tylko ze względu na palmy i unoszący się wszędzie
słodki zapach daktyli, ale na system kanałów nawadniających będący swoistą
ciekawostką skonstruowaną w XIII wieku przez uczonego Ibn Czabbata.
Jako miłośnik historii sztuki zarządziłam, jak zwykle nie
przepuszczając żadnej okazji do zetknięcia z dawnymi wiekami, wizytę w
miejscowym muzeum Dar Czerait, które zgromadziło całkiem interesującą kolekcję
dawnej biżuterii, rękopisów i przedmiotów użytkowych.
Na obrzeżach Tozeur znajdują się dwa mini ogrody zoologiczne:
Zoo Tijani i zachwalane przez mieszkańców Zoo Paradis. Jednak kilka gatunków
ssaków, ptaków i gadów zamkniętych w ciasnych, brudnych boksach tworzyło widok
dość żałosny, którego nie polecam miłośnikom zwierząt, ani tym bardziej
dzieciom. No, chyba że jako lekcja poglądowa pt.: Jak zoo wyglądać nie
powinno? Atrakcją trudno też nazwać bidnego dromadera opróżniającego na
zawołanie kolejne butelki Coli, czy wystraszone jaszczury wyjmowane z terrariów
dla rozbawienia każdej grupki rozchichotanych turystek.
W Tozeur zatrzymaliśmy się w taniutkim hoteliku leżącego na
głównym placu oazy. W ciągu dnia wyglądał zwyczajnie, czyli jak zwykle, w tej
klasy noclegowniach, dość miernie, ale widok z okien na ryneczek rekompensował
minusy.
Po zachodzie słońca czekała nas jednak cała seria niespodzianek…
J
Zamek w drzwiach działał tylko od zewnątrz, więc w nocy nie
można było zamknąć się na klucz. Z
prysznica leciała tylko gorąca woda, więc trzeba ją było rozcieńczać w butelce
z zimną, lecącą jedynie z kranu przy umywalce. W łazience nie było żarówki, ani
żadnego innego źródła elektryczności, co powodowało konieczność mycia w
egipskich ciemnościach. Nie należę do ludzi wybrednych i jestem uodporniona na
spartańskie warunki, więc stojąc okrakiem na kantach brodzika (nie można było
stać w środku, gdyż nie ściekała woda) zażywałam kąpieli polewając się butelką,
a tu nagle na przeciwległej ścianie pojawił się rozświetlony otwór. Pchana
ciekawością postanowiłam zbadać tajemnicę, kiedy okazało się, że ów otwór, to
nic innego, jak okno wychodzące na … hotelowy korytarz! A że korytarzem
przechodziła akurat grupka arabskich turystów, zapalili sobie światło. J Do dziś
nie wiem, czy powinnam była powiedzieć coś na powitanie?
Kolejne dni upłynęły nam na podróży przez trzy górskie oazy. Niebo
rozpogodziło się i w ciągu dnia, na krótko wrócało przyjemne ciepło. Pierwszą
oazą, którą odwiedziliśmy była Szebika z jej wspaniałymi widokami na całą
okolicę i ruiny starej, niezamieszkałej już części. Potem - Tamerza ze skalnym
urwiskiem i największym w Tunezji wodospadem i Mides z niezwykle malowniczym
kanionem.
Każda z oaz jest piękna i na swój sposób inna. Ich
niepowtarzalny klimat czuje się jednak dopiero w późnych godzinach
popołudniowych, wraz z wyjazdem ostatniej wycieczki turystów przywożonych tu z
biurami podróży. Wówczas oświetlone ostatnimi promieniami zachodzącego słońca,
wspaniałe wąwozy, strome urwiska i kępy soczystej zieleni rozsiane wśród
czerwonych skał Atlasu, zaczynają tworzyć scenerię, jaką można by uznać za
jeden z cudów natury. Mieszkańcy zapominają wtedy o całej komercji związanej z obsługą
ruchu turystycznego, stają się niesztucznie mili, serdeczni, częstują, czym „chata
bogata” i co najważniejsze, robią to od serca, nie licząc na rewanż. Po raz
pierwszy przekonaliśmy się, jak smakują placki chlebowe prosto z pieca. Palce
lizać!
W styczniu, po zmroku robi się jednak niewiarygodnie zimno!