sobota, 2 listopada 2013

Szlakiem saharyjskich oaz


 


Podczas jednej z podróży przez Tunezję skupiliśmy się jedynie na fragmencie obejmującym pustynne oazy na południu. Nasz wyjazd przypadł na styczeń, kiedy w północnej części kraju panuje chłodnawa zima charakterystyczna dla klimatu śródziemnomorskiego.
Na południu można w tym czasie spodziewać się cieplejszego klimatu, zwłaszcza w rejonach pustyni, ale trzeba pamiętać o dużych różnicach temperatur między dniem, a nocą, zwłaszcza, jeśli mamy zamiar spać w namiocie. Naprawdę przydadzą się ciepłe śpiwory!!!
Niestety tym razem i na południu dni były dość zimne, a noce, to już zupełnie zimowe. 
  
Pierwszy dzień poświęciliśmy na krótka aklimatyzację w Sousse. Nieco czasu spędziliśmy w zabytkowej medinie oraz w dawnym arabskim domu, który został udostępniony do zwiedzania. Przepych pomieszczeń mieszkalnych właściciela, jego żon i dzieci przyprawiały o zawrót głowy. Maja stwierdziła, że tak wyobraża sobie pałace księżniczek J Z tarasu na dachu domu rozciąga się przepiękny widok na całe miasto.



 






Z Sousse przejechaliśmy pociągiem do Gabes przez Sfax. Z Gabes czekała nas przeprawa do Kebili i dalej do przepięknej oazy Douz nazywanej Bramą Pustyni. Droga wiedzie wzdłuż słonego jeziora Szott El Dżerid i dostarcza przepięknych widoków. Pokonywaliśmy ją „na raty”.

Douz jest niesamowite. Na uliczkach przesypuje się piasek Sahary, unosi się zapach daktyli i kursują wielbłądy. Jakby przed wiekami czas zatrzymał się tu w miejscu.
Ulokowaliśmy się w maleńkim hoteliku z widokiem na Saharę. Gospodarz bezustannie zaopatrywał nas w placki chlebowe, jakby wiedział, że stanowią one naszą główną dietę w krajach Afryki Północnej. J Do tego owoce, pomidory i obowiązkowa herbata miętowa.




Pierwsze kroki w Douz skierowaliśmy do gaju palmowego leżącego na obrzeżach oazy, by po dwudziestu minutach ujrzeć fragment Saharę w całej okazałości. Bezkresna i tajemnicza. Morze złotego piasku, na które można gapić się godzinami rozmyślając nad sensem istnienia.
Upajaliśmy się chwilą przez dobrą godzinę. Potem trzeba było „wynegocjować” wielbłądy za dobrą cenę i ruszyć na przełaj piasków. Po trzech godzinach „rajdu” na trzy wielbłądy przez pustkowia Wielkiego Ergu Wschodniego zaczął mnie boleć tyłek i kręgosłup, ale okazało się, że dotarliśmy do Wielkiego Szottu, czyli największego słonego, bezodpływowego jeziora na Saharze (Szott El Dżerid) ) - ok. 6 tysięcy km2. Panują tu specyficzne warunki klimatyczne ze średnimi rocznymi opadami nieprzekraczającymi 100 mm i temperaturami dochodzącymi do 50oC. Sprawia to, że latem woda w jeziorze wysycha, a na jego powierzchni tworzy się spękana solna skorupa.
Tego dnia nie mieliśmy szczęścia do upalnej pogody, bo niebo zakrywała gruba warstwa chmur, ale w jeziorze wody nie było.



120 km na północny zachód od Douz znajduje się miasteczko Tozeur, a kolejne 65 km na północ od Tozeur - trzy malownicze górskie oazy Szebika, Tamerza i Mides.

W Tozeur uznawanym za stolicę całego regionu El Dżerid trzeba zostać przynajmniej dwa dni, gdyż miasteczko ma w sobie pewną magię. Już sama architektura posiadająca ciekawe elewacje w postaci niezliczonej ilości glinianych i białych cegiełek tworzących najrozmaitsze wzory geometryczne, sprawia, że nad oazą unosi się jedyny w swoim rodzaju klimat arabskiej egzotyki. Do tego Berberyjki w czarnych strojach szczelnie okrywających całą postać, ośle zaprzęgi na zakurzonych uliczkach i niespieszne życie mieszkańców toczące się przed domostwami.
Swą sławę Tozeur zawdzięcza jednak głównie wspaniałemu gajowi z ponad dwustoma tysiącami palm, które rodzą najlepsze w Tunezji daktyle. Miejsce to warte jest odwiedzenia nie tylko ze względu na palmy i unoszący się wszędzie słodki zapach daktyli, ale na system kanałów nawadniających będący swoistą ciekawostką skonstruowaną w XIII wieku przez uczonego Ibn Czabbata.
Jako miłośnik historii sztuki zarządziłam, jak zwykle nie przepuszczając żadnej okazji do zetknięcia z dawnymi wiekami, wizytę w miejscowym muzeum Dar Czerait, które zgromadziło całkiem interesującą kolekcję dawnej biżuterii, rękopisów i przedmiotów użytkowych.




Na obrzeżach Tozeur znajdują się dwa mini ogrody zoologiczne: Zoo Tijani i zachwalane przez mieszkańców Zoo Paradis. Jednak kilka gatunków ssaków, ptaków i gadów zamkniętych w ciasnych, brudnych boksach tworzyło widok dość żałosny, którego nie polecam miłośnikom zwierząt, ani tym bardziej dzieciom. No, chyba że jako lekcja poglądowa pt.: Jak zoo wyglądać nie powinno? Atrakcją trudno też nazwać bidnego dromadera opróżniającego na zawołanie kolejne butelki Coli, czy wystraszone jaszczury wyjmowane z terrariów dla rozbawienia każdej grupki rozchichotanych turystek.

W Tozeur zatrzymaliśmy się w taniutkim hoteliku leżącego na głównym placu oazy. W ciągu dnia wyglądał zwyczajnie, czyli jak zwykle, w tej klasy noclegowniach, dość miernie, ale widok z okien na ryneczek rekompensował minusy.
Po zachodzie słońca czekała nas jednak cała seria niespodzianek… J
Zamek w drzwiach działał tylko od zewnątrz, więc w nocy nie można było zamknąć się na klucz.  Z prysznica leciała tylko gorąca woda, więc trzeba ją było rozcieńczać w butelce z zimną, lecącą jedynie z kranu przy umywalce. W łazience nie było żarówki, ani żadnego innego źródła elektryczności, co powodowało konieczność mycia w egipskich ciemnościach. Nie należę do ludzi wybrednych i jestem uodporniona na spartańskie warunki, więc stojąc okrakiem na kantach brodzika (nie można było stać w środku, gdyż nie ściekała woda) zażywałam kąpieli polewając się butelką, a tu nagle na przeciwległej ścianie pojawił się rozświetlony otwór. Pchana ciekawością postanowiłam zbadać tajemnicę, kiedy okazało się, że ów otwór, to nic innego, jak okno wychodzące na … hotelowy korytarz! A że korytarzem przechodziła akurat grupka arabskich turystów, zapalili sobie światło. J Do dziś nie wiem, czy powinnam była powiedzieć coś na powitanie?

Kolejne dni upłynęły nam na podróży przez trzy górskie oazy. Niebo rozpogodziło się i w ciągu dnia, na krótko wrócało przyjemne ciepło. Pierwszą oazą, którą odwiedziliśmy była Szebika z jej wspaniałymi widokami na całą okolicę i ruiny starej, niezamieszkałej już części. Potem - Tamerza ze skalnym urwiskiem i największym w Tunezji wodospadem i Mides z niezwykle malowniczym kanionem.
Każda z oaz jest piękna i na swój sposób inna. Ich niepowtarzalny klimat czuje się jednak dopiero w późnych godzinach popołudniowych, wraz z wyjazdem ostatniej wycieczki turystów przywożonych tu z biurami podróży. Wówczas oświetlone ostatnimi promieniami zachodzącego słońca, wspaniałe wąwozy, strome urwiska i kępy soczystej zieleni rozsiane wśród czerwonych skał Atlasu, zaczynają tworzyć scenerię, jaką można by uznać za jeden z cudów natury. Mieszkańcy zapominają wtedy o całej komercji związanej z obsługą ruchu turystycznego, stają się niesztucznie mili, serdeczni, częstują, czym „chata bogata” i co najważniejsze, robią to od serca, nie licząc na rewanż. Po raz pierwszy przekonaliśmy się, jak smakują placki chlebowe prosto z pieca. Palce lizać!


W styczniu, po zmroku robi się jednak niewiarygodnie zimno!