niedziela, 10 marca 2013

Damka marki Honda

Malawi - cz. 4

Senga Bay – Salima. 23 km. Styczeń.


Jako, że dziś do pokonania mamy nieco ponad dwadzieścia kilometrów, nie śpieszymy się z wyruszeniem w trasę. Słoneczny poranek spędzamy na obserwacji życia we wiosce. Mężczyźni wyruszają na połowy. Kobiety piorą w jeziorze. Inne przynoszą na głowach sterty rondli i naczyń do zmywania. Dzieci pluskają się w wodzie. Ktoś wypasa na plaży krowy. Ciekawe, co one tam jedzą?! Czas płynie wolno. Słychać śmiechy, gwar i wesołe rozmowy. Szybko okazuje się, że starzec wraz ze stadem bydła zjawił się nad brzegiem w celach towarzyskich. Po godzinie pogawędek oddala się na pobliskie łąki. Zazdroszczę tym ludziom sposobu na życie. Bez pośpiechu, gonitwy, od jednego poranka do drugiego. Bez ustawicznej potrzeby gromadzenia niepotrzebnych przedmiotów.

Koło dziewiątej nieśpiesznie ruszamy do Salimy. Tu, postanawiamy poszukać internetu, gdyż mamy zaległości w kontaktach z Polską i relacjach w radio. Po objechaniu całego miasteczka, zatrzymujemy się w solidnie wyglądającej firmie budowlanej. Nasze pytanie wywołuje ogólne poruszenie. W odpowiedzi słyszymy: „- Internetu to w mieście nie ma, ale maile mają w tamtym dużym budynku.” Zbici nieco z tropu, udajemy się do wskazanego obiektu, gdzie znajduje się siedziba malawijskiej telekomunikacji. Niestety faktycznie nie mają tu ani internetu, ale maili też nie! ;o) Po wypisaniu stosownych papierów zaopatrujemy się w kartę do automatu telefonicznego. Za 100 Kwacza udaje nam się dodzwonić do radia i podać numer zwrotny, chociaż sprzedawca kart nie jest pewien, co do powodzenia całej operacji i w trosce o klientów sugeruje zakup trzech kolejnych kart.
Centrum Salimy to kolorowe kramy na zabłoconych ulicach i niekończące się sklepiki Hindusów. Ciekawostkę stanowią lokalne taksówki w postaci rowerów z szerokim siedzeniem zamocowanym w miejscu na bagażnika. Zresztą, jak nigdzie dotąd, rower jest tu bardzo popularnym środkiem transportu. W oczy rzuca się też duża ilość sklepów i warsztatów rowerowych o zróżnicowanym standardzie. Części rowerowe, jak i całe jednoślady oferują zarówno słomiane przydrożne kramiki, jak i duże warsztaty z kilkuosobową obsługą.
Na drogach królują stare damki. Ich właściciele dużą wagę przywiązują do detali. Każdy malawijski rower obowiązkowo wyposażony jest w dzwonek – najlepiej o dziwacznym brzemieniu, okrągłe lusterko lub dwa, błotniki, chlapacze i szeroki bagażnik. Na tym ostatnim często umieszczone są metalowe tabliczki z odręcznym napisem nazw światowych koncernów samochodowych. Najczęściej spotkać można HONDY i TOYOTY.
W jednym z ulicznych straganów, który pełni rolę baru szybkiej obsługi, pieką się na ogniu kolby kukurydzy, kawałki mięs i ziemniaki. Siadamy pod drzewem, gdzie ustawiono kilka stołeczków dla potencjalnych klientów i opychamy się pachnącymi ziemniakami. Na pozostałych krzesłach piętrzą się fury owoców mango.
Po przeciwnej stronie drogi znajduje się ciąg zbitych z desek i krytych słomą kramów oferujących wyroby metalowe i pasmanteryjne na zmianę z papierniczymi
Zaczyna lać. Deszcz zmniejsza płomień ogniska z baru. Cała okolica pachnie wędzonką i afrykańskim powietrzem, które w czasie pory deszczowej nabiera wspaniałej woni, której nie da się opisać słowami.
Salimę traktujemy tranzytowo i gdy tylko się rozwidnia ruszamy do oddalonej o 122 km Nkhotakota.