niedziela, 10 marca 2013

Malawi. Senga Bay – Salima. Styczeń.


Dziś nie spieszymy się z wyruszeniem w trasę i słoneczny leniwy poranek spędzamy na obserwacji życia we wiosce. Mężczyźni  o świcie ruszają na połowy. Kobiety piorą w jeziorze. Inne przynoszą na głowach sterty rondli i naczyń do zmywania. Dzieci pluskają się w wodzie. Ktoś wypasa na plaży krowy. Ciekawe, co one tam jedzą?! Czas płynie wolno. Słychać śmiechy, gwar i wesołe rozmowy. Szybko okazuje się, że starzec wraz ze stadem bydła zjawił się nad brzegiem w celach towarzyskich. Po godzinie pogawędek oddala się na pobliskie łąki. Zazdroszczę tym ludziom sposobu na życie. Bez pośpiechu, gonitwy, od jednego poranka do drugiego. Bez ustawicznej potrzeby gromadzenia niepotrzebnych przedmiotów. Czas ruszyć do Salimy.

Centrum, to kolorowe kramy na zabłoconych ulicach i niekończące się sklepiki Hindusów. Ciekawostkę stanowią lokalne taksówki w postaci rowerów z szerokim siedzeniem zamocowanym w miejscu bagażnika. Zresztą, jak nigdzie dotąd, rower jest tu bardzo popularnym środkiem transportu. W oczy rzuca się też duża ilość sklepów i warsztatów rowerowych o zróżnicowanym standardzie. Części rowerowe, jak i całe jednoślady oferują zarówno słomiane przydrożne kramiki, jak i duże warsztaty z kilkuosobową obsługą. Na drogach królują stare damki. Ich właściciele dużą wagę przywiązują do detali. Każdy malawijski rower obowiązkowo wyposażony jest w dzwonek najlepiej o dziwacznym brzmieniu, okrągłe lusterko lub dwa, błotniki, chlapacze i szeroki bagażnik. Na tym ostatnim często umieszczone są metalowe tabliczki z odręcznym napisem nazw światowych koncernów samochodowych. Najczęściej spotkać można HONDY i TOYOTY.

W jednym z ulicznych straganów, który pełni rolę baru szybkiej obsługi, pieką się na ogniu kolby kukurydzy, kawałki mięs i ziemniaki. Siadamy pod drzewem, gdzie ustawiono kilka stołeczków dla potencjalnych klientów i opychamy się pachnącymi ziemniakami. Po przeciwnej stronie drogi znajduje się ciąg zbitych z desek i krytych słomą kramów oferujących wyroby metalowe i pasmanteryjne na zmianę z papierniczymi Zaczyna lać. Deszcz zmniejsza płomień ogniska w barze. Cała okolica pachnie wędzonką i afrykańskim powietrzem, które w czasie pory deszczowej nabiera niepowtarzalnej ożywczej woni. Atmosfera zdaje się drgać i kipieć wręcz świeżością, jaka wydobywa się z pól, drzew i kwiatów.