Kiedy w podróżach zaczyna uczestniczyć nasze dziecko, już nie odpowiadamy tylko za siebie. Jeśli lubiliśmy włóczęgi z plecakiem, na rowerze czy autostopem, nie musimy w żadnym wypadku z niczego rezygnować, ale trzeba się „przeorganizować”.
Pierwsza sprawa dotyczy oczywiście spakowania, co im mniejsze dziecko, tym więcej przestrzeni w plecaku czy sakwie. O walizkach nie wspominam, bo pakowanie do nich jest rzeczą tak prostą, jak unijny ogórek. Po za tym, nie mam wprawy w tej dziedzinie.
Ale nie przesadzajmy. Nie musimy zabierać ze sobą połowy dziecinnego pokoju! Jeśli nasza pociecha jest jeszcze w okresie niemowlęcym, wystarczy jej kocyk, kilka ubranek i mały zapas pampersów. O ile tylko nie wyjeżdżamy do zapomnianych krajów Czarnej Afryki czy Ameryki Południowej, będą one przecież dostępne wszędzie. Jeśli jednak zdecydowaliśmy się na wspomniane kierunki, też damy radę. Będzie tak gorąco, że sprawdzi się tetra.
Z dzieckiem, które porusza się z prędkością światła i chce poznawać świat, rzecz ma się trochę inaczej, bo oprócz „wyprawki ubraniowej”, na podróż trzeba zaopatrzyć się w „gadżety”, które umilą mu czas. Nie przesadzajmy z laptopami, tabletami i całym dorobkiem techniki. Bez tysiąca bajek na ekranie też damy radę! Podróż sama w sobie też może być przyjemna, i jak mawiał Budda, może być nawet ważniejsza od jej celu. Zatem, nie traktujmy przejazdów, czy przelotów, jako zła koniecznego. Możemy poczytać ulubione bajki, porysować (nawet jeśli nie grzeszymy talentem), czy zagrać w kółko i krzyżyk. Zeszyt, ołówki i kredki, to magiczny zestaw, jakim wygramy nawet najdłuższą podróż. Wystarczy przypomnieć sobie zapomniane gry z dzieciństwa, którymi „obstawialiśmy” wszystkie biwaki. Nie obawiajmy się, nasze „ucywilizowane” pociechy z radością przyjmą „okręty”, „wisielca”, „państwa miasta”, „dziesiątki” czy „bulwy”. Dysponując zeszytem mamy też w ręku atut orgiami. Sprawdza się pod każdą szerokością geograficzną!