Tym razem, jako kobieta biznesu, pojadę w interesach i to tylko na tydzień, ale dobre i to! Jak dla mnie, Bangkok warty jest tych parunastu godzin podróży w jedną stronę i mogłabym latać tam choćby na jeden dzień.
Dla wielu to odrażające miasto, a dla mnie pozostaje wciąż jednym z najmilszych miejsc na świecie. Może to wynik sentymentu po trzynastu miesiącach mieszkania tam, no i urodzenia Majki? Sama nie wiem... Gdyby zliczyć wszystko razem, to w całej Tajlandii spędziliśmy przecież około sześciu lat życia, a jednak, to Bangkok najbardziej chwyta mnie za serce! Nowoczesność w każdym calu umiejętnie połączona z tradycją i przeszłością. Nowe obok starego, a nie zamiast niego. I to chyba jest to.
A tak na marginesie dodam, że naszej stolicy do tajskiej brakuje jeszcze ze trzydziestu lat rozwoju... Piszę to z myślą o wszystkich eurofobach, którzy w swoich europejskich rozumkach odczuwają nieuzasadnioną wyższość nad Azją.
Co to dużo mówić. Pozniżej fotki szkoły na zapyziałej prowincji pod kambodżańską granicą, w miasteczku wielkości Żukowa, w której przez kilka lat dane mi było uczyć. Ma się rozumieć, nie jedyna taka w tym miasteczku...