piątek, 8 marca 2013

Z Namibii do Botswany


Z dziennika z podróży po Afryce.



Botswana - cz. 1

4 grudnia

Rano opuściliśmy Namibię, przekraczając granicę z Botswaną w Buitepos we wschodniej części kraju. Naszą uwagę zwrócił brak płotów wzdłuż drogi zabezpieczających dzikie zwierzęta przed wtargnięciem na jezdnię, które towarzyszyły nam nieprzerwanie od Republiki Południowej Afryki. Dopiero teraz nieograniczone niczym połacie równin naprawdę robią wrażenie. Naszą i tak mozolną jazdę w upale, utrudnia wypasane na drodze bydło. Ruch samochodowy jest znikomy, a z pary rowerzystów żadna z krów czy byków nic sobie nie robi. Nie rozsuwają się, nie rozstępują, patrzą jedynie spod łba z nutą ironii na wielkim pysku. Chwilami wydaje nam się, że z politowaniem kiwają głowami. Ciekawe, co też sobie myślą?
Osady, jakie mijamy składają się z małych okrągłych chatek pokrytych słomą. W miejscowości, w której decydujemy się na nocleg, na jedynej głównej ulicy jest bank, poczta, kilka sklepików i hotel. Przestrzeń między nimi wypełniają szczelnie szmaciane lub blaszane kramy z przedmiotami codziennego użytku. Na niewielkim placu, w którym ulica najwyraźniej się kończy zakurzoną przestrzeń dzielą dworzec autobusowy i targ spożywczy. Jest duszno, brudno i kolorowo. Duchotę potęgują spaliny autobusów.
Nad nocleg w pokoju znów przedkładamy własny namiot, który pozwolono nam rozbić na hotelowym dziedzińcu. Jest miła trawa i drzewka dające cień.

Korzystając z istnienia banku, wymieniamy czeki podróżne. Procedura nieco się przedłuża, gdyż pani w okienku przez cały czas dłubie w zębach krańcem plastikowej rurki.


Kolejny dzień grudnia

Botswana bardzo nas zauroczyła. Dopiero tutaj czujemy się, jak w prawdziwej Czarnej Afryce. Namibia, owszem piękna, ale pustynna, więc inny charakter krajobrazów, a RPA, mimo wszystko cywilizowane.
Od czasu do czasu mijają nas pękające w szwach autobusy. Ludzie i inwentarz żywy wystają z okien. Na dachach zalegają hordy mebli, sprzętów AGD, pakunków i skrzyń. Afrykańczycy lubią podróżować z całym dobytkiem, więc widok aż tak nas nie dziwi. Obawiamy się jedynie, że na zakręcie coś się obluzuje i wyląduje prosto na nas. Do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić. Skupiamy się na krajobrazie sawanny. Nadal towarzyszą nam stada bydła. Teraz doszły jeszcze poczciwe osły, które potrafią zatarasować cały przejazd, ale mają miły wyraz pysków. W ich pięknych oczach nie widać tej głupiej ironii.
Zauroczyły nas "hand made" pojazdy marki TOYOTA, FORD czy Land Rover. Ale o nich innym razem...




Grudzień. Coraz bliżej świąt...

Maun leżące w Delcie Rzeki Okawango przywitało nas zaduchem, spiekotą i bardzo wilgotnym powietrzem.
Jest drogo. Sprawdza się opinia, że Botswana, to jeden z najdroższych krajów Afryki. Poprzestajemy na napojach i pięciu kilogramach pomarańczy. Zamierzaliśmy nocować na campingu Audi Camp, który według przewodnika miał leżeć 4 km od centrum Maun. W tym miejscu zobaczyliśmy jedynie drogowskaz, że do Audi Camp jeszcze tylko… 6 km, co zniechęciło nas do dalszych poszukiwań.
Ostatecznie rozbiliśmy namiot za 1 USD nad rzeką Thamalakane, na podmokłych terenach należących do hotelu Sedia. Do dyspozycji mamy nawet łazienki, a camping wyznaczają wspaniałe gigantyczne drzewa.
Na penetrację Maun i okolicznych terenów w delcie Okowoango przeznaczamy całe cztery dni.

Miasteczko Maun jest bardzo przyjemne. Okolica również. Jadąc w kierunku słynnego rezerwatu Moremi wybieramy boczne, polne dróżki, by oderwać się nieco od szlaków turystycznych. W ten sposób możemy obserwować życie mieszkańców i ich codzienne zajęcia. Udaje nam się nawiązać pogawędkę z młodym chłopakiem. Opowiada nam „o nich”, a my jemu „o nas”. Dziwi się naszym rowerowym upodobaniom, bo w tej okolicy wszyscy przeprawiają się do miasteczka łodziami Mokoro. Są piękne, wystrugane z jednego kawałka drewna. Zostajemy zaproszeni na przejażdżkę. Widzimy, jak grupa kobiet pierze w rzecze bieliznę. Wspomagają się stopami. Gdzie indziej mężczyźni łowią ryby za pomocą długich sieci. Przy domkach, na ogniskach gotują się posiłki. Dzieciaki hasają w rzece. Jest błogo. Chce nam się zostać tu na zawsze.


10 grudnia

Zapraszamy gościa na pieczone mięso. Nasza afrykańska dieta, nie rzuca na kolana, więc kupiliśmy spory kawał w przydrożnym straganie. Akurat zaczynamy rozpalać ognisko, gdy podbiega do nas starszy pan i łapiąc się za głowę, strasznie lamentuje. Po chwili otacza nas zbiegowisko gapiów. Ktoś znający słabo angielski, zaczyna obrazowo wyjaśniać, że nazbierane przez nas drewno, podczas palenia, wydaje toksyny, które mogą doprowadzić do zgonu. Jesteśmy wdzięczni naszemu wybawcy i jednocześnie źli na swoje gapiostwo. Przed wyjazdem tyle nasłuchaliśmy się od misjonarzy i lekarzy, że wydawało się, iż wiemy wszystko, by przetrwać na Czarnym Lądzie. A jednak!
Liczba gości na kolację powiększa się. Ktoś organizuje drewno, ktoś inny rozpala ognisko, jeszcze inny porcjuje mięso, gdyż, jak się okazuje nasza metoda jest „nieekonomiczna”.
Spędzamy wspaniały wieczór, mimo, że o zmroku nadciąga ulewa. Nad ranem teren jest tak nasiąknięty wodą, że nasze materace zmieniają się w wodne łóżka.

Podczas podróży po okolicach Maun bardzo cierpią dętki w naszych rowerach. Na drogach zalegają, bowiem paskudne kolce. W każdej mamy po kilkanaście łatek. W lokalnym sklepiku zakupujemy nawet nowy zestaw do reperacji. Naszą uwagę skupia kuchenka na naftę, gdyż nasza dotychczasowa od miesiąca już „dogorywa”. Gabaryty nowej nie rzucają na kolana, ale mimo to, decydujemy się na zakup. Teraz trzeba tylko zrobić listę rzeczy nieprzydatnych w tej podróży i już zwolni się sakwa na nowy nabytek. Ostatecznie lepiej okroić i tak szczątkową już garderobę, niż kłaść się spać o pustym żołądku.
 A zwolnić musi się cała, calusieńka, bo jak wspomniałam, rozmiary nowej kuchni pozostawiają wiele do życzenia.

Architektura Maun, nie licząc kilku marketów i mini-centrów handlowo-usługowych, które prezentują się dość po europejsku, utrzymana jest w stylu typowych botswańskich wiosek. Okrągłe chatki z gliny, kryte słomą, lub ewentualnie duże szmaciane namioty. Na ulicach pasą się kozy i muły, a na poboczach pracują rzemieślnicy, u których kupić można, w zależności od branży, uszytą akurat poduszkę, wykutą aluminiową wanienkę, wiklinową szafę, czy też stalową ramę łóżka.

Grudzień, osiemdziesiąty trzeci dzień podróży

Nadeszła pora deszczowa. Co chwila nadciągają burze, wichury i gigantyczne ulewy. Drogi zamieniają się w błotniste potoki. Od miejscowej dzieciarni nauczyliśmy się szybkiego przemieszczania. Wystarczy ślizgać się po błocie. Gorsza sprawa, kiedy w grę wchodzą rowery. Zaczynamy tęsknić za stałym gruntem…