niedziela, 31 marca 2013

Ziutek


Tanzania – cz. 5

Dar Es Salam – Kunduchi 35 km

Rano odwiedzamy kenijską ambasadę w celu uzyskania wiz. Zaraz potem zabieramy rzeczy z pokoju i wyruszamy nad ocean. Dar jest miłym miejscem, ale jednak to dość duże miasto i mimo kolonialnego charakteru panuje tu zgiełk. Ciągle nie podjęliśmy decyzji w sprawie Zanzibaru, postanawiamy, zatem zaszyć się na plaży i przeplanować budżet.

Rozbijamy namiot na prywatnej piaszczystej plaży należącej do jednego z dużych hoteli. Na lewo mamy smukłą samotną palmę, a na prawo niewielką wysepkę o nazwie Mbudya, która ze względu na swe dziewicze tereny jest objęta ochroną prawną. Niedaleko hotelu znajduje się maleńka przystań, gdzie cumują tradycyjne łodzie żaglowe miejscowych rybaków.


Rzucam się na plażę i zatapiam wzrok w spokojnej toni oceanu. Woda jest lazurowa. Po kilkunastu minutach żołądek zaczyna domagać się jedzenia. Czar pryska. Przypominam sobie, że jedliśmy dziś skromne śniadanie w postaci mizernej potrawki z bamii.
Ruszamy do wioski na zakupy. Gotujemy najprawdziwszy obiad na plaży. W między czasie zajmujemy się reorganizacją budżetu. Jednogłośnie dochodzimy do wniosku, że odwiedzimy Zanzibar, chociażby do końca podróży przyszło nam wsuwać bamię z maniokiem. Na poczekaniu wytyczamy trasę przejazdu po wyspie, gdzie plaże mają być najładniejsze na świecie…

Towarzystwa dotrzymuje nam Ziutek. Oswojona małpka, która z upodobaniem raczy nas iskaniem. Uwielbiam, gdy buszuje mi we włosach, ale niepokoi mnie fakt, że coś stamtąd wygrzebuje i zjada! No dobra, suszarki ze sobą nie wiozę, ale na litość komara, NIE MAM INSEKTÓW! Uspokajam się jednak dopiero wówczas, gdy zauważam, że Ziutek konsumuje również coś z głowy Krzyśka. Pocieszam się, że nie może chodzić o wszy, bo przecież, one nie żerują na łysinie!