135 dzień podróży.
Malawi - przejście graniczne z Tanzanią.
31 stycznia.
Czilumba
– Karonga (81,6 km – 5,29 godz.)
Oznaczona
na mapie asfaltówka okazuje się drogą w budowie, tak więc cała trasa wiedzie
przez mniejsze lub większe rozkopy. Do tego słońce mocno przypala, a ciężarówki
wywożące piach z budowy wzniecają takie tumany kurzu, że przez większą cześć
przejazdu nie widzimy ani siebie, ani otaczających krajobrazów. Jako, że woda w
Czilumbie ze względu na swą bogatą zawartość niezidentyfikowanych paprochów,
nie nadawała się do spożycia nawet po przegotowaniu, nie zabraliśmy zapasu herbaty
miętowej, która doskonale gasi pragnienie podczas drogi. Potworną suchość w
ustach potęgowaną pyłem i kurzem, gasimy podczas postojów w przydrożnych Grocery,
gdzie wypijamy chyba ze dwadzieścia butelek ciepłej, jak zupa Coli i wszelkich
jej odmian.
Do
Karongi docieramy dopiero o 16:00. Rozbijamy namiot 5 km od centrum, na
przytulnym kampingu oddzielonym od jeziora szerokim pasem łąki. Udajemy się na
poszukiwanie paliwa do kochera, które kończy się jednak fiaskiem. Na jednej ze
stacji sympatyczny mechanik w biało-czerwonych skarpetkach, oznajmia bowiem, iż
„dostawa będzie w przyszłym tygodniu”, a na drugiej mówią nam, że „paliwo
jest, owszem, ale dowiozą je jutro po południu.” W tej sytuacji zadowalamy się ogniskiem na
plaży, gdzie pieczemy ziemniaki. Mamy też sałatkę z pomidorów i ananasy.
Rano
ruszamy w stronę Tanzanii. Od granicy dzieli nas 80 km. Wydajemy ostatnie
malawijskie pieniądze. 360 KW inwestujemy w moskitierę i pyszne drożdżowe
racuchy, jakie smażą się przy drodze w jednej z wiosek.
Trasa
wiedzie dobrą asfaltową drogą, po dość równym terenie, mimo iż otaczający nas
krajobraz z minuty na minutę staje się coraz bardziej górzysty.
Dojeżdżamy
do szlabanu, który nieodwołalnie sygnalizuje, że opuszczamy terytorium Malawi.