sobota, 9 marca 2013

Przepis na hipopotama

Zambia - cz. 3
Sisuka.
Grudzień.

Podczas „rejsu” na dwa mokora wioślarze podają nam kilka przepisów kulinarnych na przyrządzanie mięsa hipopotamów, które jest tu wielkim przysmakiem. Są rozczarowani, że nie chcemy ich zapisać. Tłumaczymy się koniecznością trzymania sakw nad głowami, ale obiecujemy uczynić to niezwłocznie po ulokowaniu się na wyspie. Wzmianka o popularności hipopotamiego mięsa zapala nam w głowach czerwone światełko i stawia pod znakiem zapytania konsumpcję obiecanej kolacji. Mamy zeżreć biednego hipcia i jeszcze dołożyć do tego po pięć dolców? W ogóle odechciewa mi się jeść i już nie wiem, czy to za sprawą wybujałej wyobraźni, czy choroby morskiej, która przy trzecim kursie orzecha była by zupełnie uzasadniona.


Na brzegu otrzymujemy lampy naftowe, mapę wyspy i ustne wskazówki, co do panujących tu zwyczajów. O 20-tej mamy stawić się na kolacji.


Sisuka rzuca nas na kolana. Wspaniała nieokiełznana dżungla bez ingerencji człowieka. (No, może z wyjątkiem zabudowań Pana Szefa na wjeździe.) Za sprawą lian, egzotycznych kwiatów i gigantycznych roślin czuję się oszołomiona. Jeszcze nigdy nie widziałam tak wysokich i tak rozłożystych drzew. Mamy rozbić namiot, „gdzie chcemy”, ale sęk w tym, że nie wiemy, GDZIE CHCEMY?! W każdym miejscu słychać szum Zambezi i odgłosy ptaków. Najgłośniejsze są tukany. Po raz pierwszy w życiu widzę je w naturze. Są wspaniałe, piękne kolorowe! I to na każdym kroku! Oprócz tukanów masa innego ptactwa i małpki Velvet, które huśtają się na lianach. Wspaniała symbioza. Czy to jakiś zaginiony ląd wiecznej szczęśliwości?


Idziemy „gęsiego”, bo na inny styl przemieszczania nie pozwalają zarośla. Nasze twarze, co chwila „zbierają” pajęczyny porozwieszane na trasie niczym wilgotne chusteczki. Wolę nie myśleć, co dzieje się z ich właścicielami, bo zaczynam dostawać gęsiej skórki. Nie choruję na arachnofobię, ale wyobrażenie włochatych gigantów wpadających mi za koszulę podrażnia umysł.


W końcu rozbijamy namiot, tam gdzie stoimy. Nie mam sensu szukać niepowtarzalnego miejsca, bo wszędzie jest niepowtarzalnie. By go rozłożyć musimy zmierzyć się z pnączami i łodygami, które szczelnie pokrywają ziemię. Nie mogę skupić się na pracy, bo tukany cały czas rozpraszają moją uwagę.


Kolacja jest bezmięsna i wyśmienita. Pan Szef okazuje się przesympatycznym człowiekiem, który bawi nas opowieściami o swoim życiu. Towarzyszą nam członkowie plemienia Lozy. Atmosferę umilają nocne odgłosy dżungli. Koncert dają cykady. W Zambezi słychać pomrukiwania i chlupot. Przy lampach naftowych kręcą się ćmy. Czuję prawdziwą Afrykę. Warto było wlec się tutaj z drugiego końca świata. Choćby dla przeżycia tej jednej cudownej chwili.


Mimo lamp naftowych i pomocy ze strony gospodarzy nie możemy odnaleźć namiotu!!! Noc jest wyjątkowo ciemna, gdyż cały nieboskłon przysłaniają gęste chmury. Krążymy w zaroślach. Na szczęście ubraliśmy wyższe buty, które znawcy Afryki kazali nam zakładać zarówno na pustyni, jak i w dżungli. W pierwszym wypadku chronią stopy przed pchłami pustynnymi i skorpionami, a w drugim zabezpieczają przed ewentualnym ukąszeniem przez węże. Jak zawsze w takich sytuacjach moja chora wyobraźnia zaczyna pracować i przypominam sobie opowieści misjonarza o afrykańskich zagrożeniach ze strony przyrody. Nie pomaga głos logiki przypominający, że większość węży wykazuje aktywność w ciągu dnia, a po za tym nie atakuje ludzi niczym sfora wygłodniałych psów.



Po kilkudziesięciu minutach, kiedy zrezygnowani przystajemy na ofertę noclegu „w świetlicy”, natrafiamy na ścianę naszego domostwa.


Ranek dnia następnego.

Korzystam z przerwy w podróży. Postanawiam zabrać się za pranie. Owijam się płachtą materiału, która zwykle służy do okrywania sakwy i uzyskuję spódnicę! Ta operacja pozwala na wypranie krótkich spodni. Trzeba przyznać, że należy im się ta odrobina luksusu.
„Pralnia” wymaga obsługi kilku wiader zawieszonych na sznurach, które dyndają mi nad głową. Nie jednak takie wiadro straszne, na jakie wygląda! J Szybko opanowuję miejscową sztukę prania! Jestem dumna, jak paw.